Budowlani gangsterzy cz. 2

„Pozytywne historie to chodzą w „Vivie” i innych kolorowych magazynach.” Zdanie pochodzi z wywiadu jakiego udzielił Pan Filip Springer dla Wirtualnej Polski i zdanie to powinno być mottem cyklu, który rozpoczęliśmy… jakiś czas temu.

Parafrazując sentencję z pierwszej polskiej encyklopedii w naszym fachu można powiedzieć: dom jaki jest każdy widzi i zanim powstanie potrzebny jest projekt, czy się to komuś podoba czy nie. Wykonać go można w różnych technologiach. Spektrum tych technologii jest dość szerokie, acz skończone. Przyjmując zlecenie adaptacji projektu typowego warto zagłębić się w zagadnienia technologii, bo przez przypadek można się nieźle przejechać. Ktoś ponosi koszt takiej przejażdżki, a jej cena może być bardzo wysoka.
Dla porządku zaznaczam, tak jak w poprzednim wpisie, że wszelkie imiona i nazwiska oraz inne nazwy zostały zmienione, a wszelka zbieżność jest absolutnie przypadkowa.

Kontynuując ponury temat o ludziach niezachowujących standardów w szeroko pojętej branży budowlanej. Wracamy do adaptacji projektów typowych i związanych z tym zagadnień .

Nie dawno pewna Młoda Pani Architekt zamieszkująca na rubieży opowiadała mi historię projektu typowego adaptowanego. Pierwszą część tej opowieści znajdziecie tutaj. W jej opowieści pojawił się pewien aspekt, który bardzo mnie zaniepokoił. Omawiany w poprzednim wpisie z tego cyklu projekt to zbiór jakiś dziwnych rzeczy. Najpierw okazało się, że projektantów jak ojców, ale matka tylko jedna, a później zaczęło się robić jeszcze cieplej. ;P

Otóż podczas przygód z tym projektem inwestor zachowywał się dość dziwnie, wyraźnie nalegając na nie marnowanie sił na analizę technologii, ale z drugiej strony sam uprzedził, że są błędy w projekcie i wie o tym. #seemslegit Być może dlatego Młodej Pani Architekt łatwiej było znaleźć mega rozbieżności pomiędzy rzutami a przekrojami (vide: Budowlani gangsterzy cz. 1). W trakcie prac dostosowujących projekt do działki wyszło, że przy zakazanej przez inwestora analizie pojawiły się dość grube sprawy związane z ochroną przeciwpożarową. Przy normalnym projekcie domu jednorodzinnego sprawa jest prostsza, jednak jak pamiętacie z poprzedniego wpisu z tego cyklu, adaptowano dom w zabudowie szeregowej. Do tego doszła technologia drewniana konstrukcji i zaczęło się robić bardzo ciekawie. Aż za bardzo ciekawie.

Technologia drewniana, podobnie jak stal ma to do siebie, że jej elementy trzeba chronić przed działaniem ognia w większym stopniu niż w technologii murowanej. Co prawda drewno nie „płynie” jak stal, ale chronić trzeba. Skutkuje to tym, że mamy (dzięki Bogu) całkiem pokaźny arsenał materiałów pozwalający w należytym stopniu ochronić elementy konstrukcji zapewniając odpowiedni poziom bezpieczeństwa pożarowego określony przez ustawodawcę w przepisach prawa.

W przypadku opisywanego projektu nie było inaczej. Przy analizie zastosowanych przegród Młoda Pani Architekt stwierdziła, że niektóre z nich nie spełniają wymagań stawianych w kilku paragrafach Rozporządzenia Ministra Infrastruktury w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie. Chodziło m.in. o klasę odporności ogniowej stropu między parterem i piętrem pojedynczego segmentu oraz pomiędzy częścią mieszkalną a częścią strychową. I tu pojawił się kłopot. Co prawda ściany były zaprojektowane poprawnie, ale pierwotny projektant olał – mówiąc subtelnie – sprawy ochrony ppoż w przypadku stropów.

Jazda pojawiła się w chwili gdy inwestorowi zaczęły puszczać nerwy i podczas rozmowy telefonicznej, kiedy to architekt zaznajomił go z problemem i sposobem jego rozwiązania, gość w pierwszym zdaniu z obszernej wypowiedzi na jaką było go stać zawarł esencję swojej postawy.

A brzmiało to tak: „Ciebie człowieku popierdoliło!?”.

Jak zaznaczono to był dopiero początek wypowiedzi. Reszty musicie się domyśleć. Inwestor (niejaki Krystian Jarecki) miał pretensje o to, że Młoda Pani Architekt śmiała wgłębić się w technologię, bo przecież projekt podpisał wcześniej architekt z uprawnieniami(!). Pamiętacie panią Danutę Orzeł z poprzedniego wpisu o budowlanych gangsterach? To właśnie ona była argumentem, żeby nie analizować zawartości zeszytu (bo nie projektu przecież), który Młoda Pani Architekt dostała do zaadaptowania na projekt budowlany. Ale inwestor zapomniał o tym, że wcześniej sygnalizował, że mogą pojawić się błędy. To jak to w końcu jest? Sam miałem zagwozdkę o co gościowi chodziło.

Inwektywy to tylko jedna z form nacisku jaką wywierano na Młodą Panią Architekt. Po opanowaniu emocji i słownictwa inwestor chciał wywrzeć nacisk w taki sposób, że zastosował moją ulubioną konstrukcję retoryczną często spotykana w świecie wykonawczym. Brzmi ona:

„Przecież zawsze tak robiliśmy i robimy, a pani teraz wymyśla.”

To zasłanianie się dotychczasowym doświadczeniem w kraju, gdzie co chwile ktoś majstruje w prawie jest raczej ryzykowne, a w branży brzmi co najmniej nie poważnie. Inwestor, będący przy okazji deweloperem, kontynuował swój wywód próbując ilustrować swoje wypowiedzi szkicami nakazując architektowi adaptującemu jak ma w adaptacji narysować przegrody poziome, rzecz jasna niezgodnie z przepisami prawa. Tutaj musieliby wypowiedzieć się prawnicy, ale mnie to podpada pod art. 18 Kodeksu Karnego, czyli podżeganie do łamania prawa.

Chodziło o to, że inwestor chciał zastosować rozwiązania, które obowiązują w Niemczech, lecz nie były zgodne z rozwiązaniami obowiązującymi w Polsce. #boom

Projektant nie ugiął się przed tymi nakazami i poprosił o spotkanie z dostawcą systemowych rozwiązań nadających odpowiednią klasę odporności ogniowej przegrodom zastosowanym w tym budynku. Spotkanie przebiegło spokojnie i (raczej) bez emocji, choć dostawca wyszedł z założenia, że musi podziałać na zasadzie „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek” i wił się przy tym jak piskorz, żeby nie narazić się żadnej ze stron. Niemniej udało się dojść do porozumienia, ale niesmak z wulgarnych wypowiedzi pozostał.

To przykład z życia, ale mam kilka pytań. Ilu z Was tak miało? Wykłócanie się z mądrymi inaczej, dla których szczytem możliwości jest zdanie testu na prawo jazdy i… to właściwie jest dla nich jedyna styczność z jakimkolwiek prawem. Ilu z Was miało możliwość kontroli realizacji obiektu zgodnie z projektem? Czy wy (projektanci) i inwestor macie 100% pewności, że obiekt będzie wykonany zgodnie z projektem? Jaką macie gwarancję, że kierownik budowy nie wypnie się na projekt i na inwestora i nie wprowadzi rozwiązań zamiennych, których nie będziecie w stanie wyśledzić razem z inwestorem? Jak inwestor ma działać, kiedy sądy odrzucają oskarżenia skomponowane na podstawie przepisów prawa? Ile – czasu i pieniędzy – cała historia będzie kosztować inwestora? Itd., itd., itd.

Do tej sytuacji doprowadzono przez deprecjację słowa odpowiedzialność w niemal każdej dziedzinie życia w tym zapomnianym przez Boga i ludzi kraiku na peryferiach kontynentu przeżywającego swój schyłkowy okres.

Zanim podejmie się jakiekolwiek kroki warto poświęcić chwilę na refleksję i analizę sytuacji oraz zadanie sobie kilku czasem nie łatwych pytań. Ale ta chwila może okazać się kluczową i brak zastanowienia może skutkować stratami materialnymi, a w skrajnym przypadku ofiarami, czego nikomu nie życzę. Natomiast życzę Wam jak najmniej kontaktów z gangsterami podobnymi do opisywanych.

P.L.

1 comment

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: